Jeśli jest taki moment Mszy świętej, w którym uświadamiamy sobie, że nasza ziemska liturgia łączy
się z liturgią w niebie. Jest to śpiew „Święty, święty…”, zwany od wielu wieków „Sanctus”. W dzisiejszej
katechezie przyjrzymy mu się szczegółowo, aby uzmysłowić sobie, jak ważne rzeczy dzieją się podczas Mszy
świętej w tej rzeczywistości duchowej, która choć dla naszych oczu jest niewidzialna, to jednak jest jak
najbardziej realna.
„Święty, święty…” to śpiew lub recytatyw wieńczący prefację. A prefacja, jak pamiętamy z ostatniej
katechezy, to modlitwa wyśpiewana lub wypowiedziana przez księdza, która podaje nam krótkie
uzasadnienie naszego dziękczynienia, po czym kapłan stwierdza: „dlatego z Aniołami i wszystkimi Świętymi
głosimy Twoją chwałę, razem z nimi wołając”, na co Kościół odpowiada z radością „Święty, święty,
święty…”.
Śpiew ten składa się z dwóch pozornie przeciwstawnych sobie części, zaczerpniętych z różnych ksiąg Pisma
Świętego. Pierwsza część, czyli Sanctus pochodzi z Księgi Izajasza i jest to opis wizji, w której prorok widzi
tron Boga, a wokół niego unoszą się serafini. W tej symbolicznej wizji aniołowie mają trzy pary skrzydeł. Na
jednych się unoszą, drugimi zakrywają sobie twarze, a trzecią parą – nogi. Ten obraz tłumaczy się
najczęściej w ten sposób: zakrywanie sobie skrzydłami twarzy oznacza, że aniołowie nie są godni patrzeć
na Świętego, który zasiada na tronie; zakrywanie nóg z kolei oznacza, że aniołowie chcą zachować przed
Bogiem skromność i nie chcą urazić Go niczym, co byłoby Jego niegodne.
Kiedy więc śpiewamy „Święty, święty, święty”, chcemy sobie przypomnieć jak święty, czyli inny od nas jest
Bóg, którego spotykamy na Eucharystii. Tak święty, że sami aniołowie, a więc duchy czyste, nie czują się
godni patrzeć na Niego. Chcemy poczuć się wtedy mali jak Izajasz – uczestnik tej wizji, który ma
świadomość, że jest człowiekiem o nieczystych wargach i sercu.
W tej Izajaszowej wizji dokonuje się jednak rzecz niezwykła. Gdy tylko Izajasz mówi „Biada mi, bo jestem
człowiekiem o nieczystych wargach”, wtedy jeden z aniołów bierze szczypcami węgiel z ołtarza i dotyka
nim ust Izajasza, oczyszczając go, aby mógł bez lęku mówić nawet o najświętszych rzeczach.
Dlaczego nawiązujemy do tych słów właśnie w tym momencie Mszy świętej? Dlatego, że już
za chwilę będziemy mogli uczestniczyć w tej samej rzeczywistości nie z tego świata, którą widział Izajasz.
Już za moment objawi nam się ten sam święty i potężny Bóg, lecz przyjdzie do nas w najskromniejszy
z możliwych sposobów. Jego tronem będzie ołtarz, a znakiem Jego obecności będzie chleb i wino – Ciało
i Krew Chrystusa. Aby ten skromny widok nie zmylił nas i nie uśpił świadomości, kim tak naprawdę jest Ten,
którego za chwilę będziemy oglądali, śpiewamy właśnie „Święty, święty, święty…”, co dosłownie tłumaczy
się z hebrajskiego – inny, oddzielony, całkowicie różny od nas. My też, tak jak Izajasz, będziemy za chwilę
stali na progu nieba i też uzmysłowimy sobie, że jesteśmy niegodni brać udział w tej niebiańskiej liturgii,
patrzeć na Boga i spożywać Boga. Jednak dzięki Jego miłosierdziu, On sam nas czyni godnymi udziału
w tych najświętszych wydarzeniach. Dlatego razem z serafinami śpiewamy, wyrażając wdzięczność za tę
łaskę: „Pełne są niebiosa i ziemia chwały Twojej”.
I tu kończy się cytat z Księgi Izajasza, a pojawia się wezwanie „Hosanna na wysokości” oraz
Benedictus – druga część tego śpiewu, którą dobrze znamy z Niedzieli Palmowej. Łączymy się wtedy
z tłumem, który witał Jezusa wjeżdżającego do Jerozolimy i odkrywamy, że ten wielki, niedostępny Bóg,
właśnie przychodzi do nas jako król, w osobie Jezusa z Nazaretu. Nie tylko witamy Go jako króla, ale
również chcemy skorzystać z Jego potęgi i łaskawości. Wezwanie „Hosanna” tłumaczy się najczęściej jako
„wybaw nas” oraz „witaj”. Prosimy zatem Jezusa – potężnego Króla na wysokościach: „Panie, wybaw nas,
czyli podnieś z sytuacji niewoli, w której się znaleźliśmy; wybaw nas, bo tkwimy w grzechu, z którego
chcemy być wyrwani; wybaw nas na wysokości, a więc wprowadź z powrotem do Nieba”. A jednocześnie
wołamy: „Witaj Ty, który przychodzisz w imię Pańskie, żeby za nas złożyć ofiarę z samego siebie”.
W tym krótkim śpiewie „Święty, święty” mamy więc całą głębię treści do rozważenia. Z jednej strony
uświadamiamy sobie wielkość i potęgę Boga zasiadającego na tronie w niebie, na którego z szacunku nie
chcą spoglądać aniołowie, a z drugiej strony odkrywamy Go jako pokornego Króla, który składa się
w ofierze i przychodzi do nas w tak skromnych postaciach chleba i wina. Zastanów się dziś, czy przez swoje
zachowanie w kościele i podczas Mszy świętej wyrażasz szacunek wobec trzykroć świętego Boga,
a jednocześnie pomyśl, czy ten szacunek ma właściwe podstawy, a więc czy nie wynika on z niezdrowego
lęku przed Bogiem, ale z doświadczenia bycia kochanym, pomimo twoich grzechów.
Istnieje bowiem wielka różnica między niezdrowym lękiem przed Bogiem, a darem bojaźni Bożej, o którym
papież Franciszek pisze tak: „Nie oznacza on lękania się Boga: wiemy dobrze, że Bóg jest Ojcem, że nas
miłuje i pragnie naszego zbawienia i zawsze przebacza, zawsze! Dlatego nie ma powodów, aby się Go
lękać! Bojaźń Boża natomiast jest darem Ducha, który przypomina nam, jak bardzo jesteśmy mali przed
Bogiem i Jego miłością oraz że naszym dobrem jest pokorne, naznaczone szacunkiem i ufnością, zdanie się
w Jego ramiona. To właśnie jest bojaźnią Bożą: powierzenie się dobroci naszego Ojca, który tak bardzo nas
kocha”
Niech udział w tej Eucharystii, a zwłaszcza świadome wyśpiewanie „Święty, święty, święty…”
pomoże nam w odkryciu prawidłowej duchowości i relacji z Bogiem, w której jest miejsce i na szacunek,
i na dziecięcą poufałość z Nim.